Islandia: z Kirkjubaejarklaustur na farmę koników

Lodowiec Vatnajökull i Glacier Lagoon były najdalej na wschód wysuniętymi punktami naszej wyprawy. W zasadzie można powiedzieć, że zaczynamy drogę powrotną… Po pysznym śniadaniu z naleśnikami nasz gospodarz zachęca nas do odwiedzenia kanionu w okolicy i gorących źródeł… Nie damy rady. Wiemy już, że trzeba tu wrócić 🙂

Z Kirkjubaejarklaustur drogą numer 1 kierujemy się w stronę Vik. Wcześniej tankujemy. Na stacji samoobsługowej… łatwo (czytaj: logicznie) nie jest, ale z pomocą przychodzi nam turysta z Azji 🙂 Ponownie celujemy na wschód słońca na klifie Dyroholaey z widokiem na plażę Reynisfjara. I ponownie nie mamy szczęścia 🙁 Nie pada, ale wieje i jest szaro.

Jedziemy jeszcze na czarną plażę. Ocean jest dużo spokojniejszy, fale niewielkie i od razu widać, jak „powiększyła” się plaża. Wieje bardzo mocno i pada śnieg.

Mimo to decyduję się podjeść najbliżej jak się da do formacji skalnych charakterystycznych dla tej plaży.

Powrót na parking jest utrudniony, bo pod wiatr…

W Black Beach Restaurant znowu spotykamy znajome Polki. Rozmawiamy o pogodzie i miejscu. Ich zdaniem na tej plaży są najładniejsze zachody i wschody słońca, ale musi być bezchmurnie. Mówią też, że mamy ogromne szczęście oglądając zorzę trzy dni pod rząd!

Zamawiamy zupę z rzepy i coś co nazwane jest tradycyjna islandzką zupą (coś na kształt rosołu z dodatkiem m.in. baraniny, ryby i kapusty). Zupa z rzepy jest tak pyszna (a może ja taka głodna i zmarznięta), że decyduję się na dolewkę.

W Reynishverfi – wiosce obok plaży zatrzymujemy się na chwilę, bo chcę sfotografować kościół – taki typowy w kształcie dla Islandii…  bo tego w Viku nie uwieczniłam… Śnieg prószy coraz mocniej!

W drodze do Helli zatrzymujemy się przy stadku owiec… Wieje. Jak wieje – widać doskonale na ich długim, gęstym futrze…

Zajechaliśmy też pod wodospad Seljalandsfoss, bo chcieliśmy zrobić ponownie jedno zdjęcie – za wodospadem. Ale nie powtórzyliśmy – ścieżka była tak zalodzona, że nie ryzykowaliśmy. Pierwszy raz widziałam coś takiego – oblodzone każde źdźbło trawy. Grubo oblodzone – wyglądające w tym lodzie jak mała maczuga! Mamy kolejny powód, by wrócić 😉

W Hvolsvollur zatrzymujemy się na zakupy w markecie. Nie jest to Bonus, ale potrzebujemy kilku produktów spożywczych. Na półce znajduję czekoladę Marabou o smaku słonej lukrecji (znanego mi z już kilku letnich dni w Sztokholmie). Kupuję, bo mi bardzo smakowała 🙂

Dziś nocujemy na farmie Asmuli u Erli. Farma położona jest między Hellą a Selfoss.

I jak się okazuje – mieści się ona na samym końcu drogi! A skąd to wiemy, skoro tej drogi nie ma na mapie w naszej nawigacji, którą mamy w aucie? Zauważyliśmy, że w tych okolicach, gdzie jest dużo farm, to przy drogach odchodzących od głównej drogi i prowadzących do farm, jest duża niebieska tablica obrazująca położenie każdej z nich (droga jako kreska i zaznaczone przy niej lokalizacje z nazwami farm). Dodatkowo, przy skręcie do konkretnej farmy jest ujednolicony znak – znak w kształcie niebieskiej strzałki z żółtym napisem (nazwą farmy). Czasem przy głównej drodze jest tylko ta mała niebieska strzałka z żółtym napisem.

Nasz domek jest przy samej stajni, a przez okno widać konie na łąkach! Do tego farma położona nad jeziorem Hrutsvatn.

Dziś po raz kolejny słońce zachodzi za chmurami.

Ale – nauczona poprzednimi zachodami słońca – oglądam się za siebie… To, co się dzieje za plecami jest urocze – zimne ośnieżone pola i góry otulone w delikatnej różowej poświacie.

Zjadamy porządną obiadokolację wraz z solidna dawką tostów 😉 organizujemy sobie przestrzeń na tę  jedną noc, rozmawiamy o jutrzejszym dniu i czekamy aż zrobi się ciemno… Ciekawe, czy dziś też zobaczymy zorzę? Co jakiś czas wychodzę na zewnątrz i wypatruję zielonego koloru. Nauczyłam się już, że najpierw muszę znaleźć Wielki Wóz i pod nim należy wypatrywać zorzy. Wychodzę i wychodzę… i nic… wreszcie ok. 22 jest! Decyduję się na kilka zdjęć, choć w tle na horyzoncie są dwa dość silne źródła światła (przypuszczam, że to światła z miasta Selfoss).

Dziś śpimy dłużej, bo następnego dnia ruszamy dopiero o 10, by wschód słońca sfotografować tu – pośród farm, najlepiej z konikami na pierwszym planie 🙂

    • Mirek, 31 marca, 2017, 8:23 am

    Odpowiedz

    Czytając Pani opisy czuję się jakbym tam był. Tworzą one fajny klimat, oczami wyobraźni czuję momenty grozy, to zimno, wiejący wiatr. Fajnie bo poznaję nowe miejsca dzięki również wspaniłym zdjęciom. Szczególnie jednak zachwyciły mnie zdjęcia ruchu gwiazd na niebie. Gratuluję. Życzę wytrwałości w rozwijaniu pasji podróżniczej i fotograficznej. Pozdrawiam. Mirosław Kleczkowski.

    1. Odpowiedz

      Bardzo dziękuję za miłe słowa.
      Pozdrawiam!

Leave a Reply